Dzisiaj nasze znane z niezależności media, w osobach znanych z niezależności dziennikarzy i publicystów,
unisono podniosły klangor i lament po wypowiedzi naszego najlepszego tenisisty Jerzego Janowicza podczas konferencji prasowej po przegranym meczu Pucharu Davisa z Chorwacją. Znani z niezależności dziennikarze i publicyści unieśli się świętym gniewem i zgrzytali zębami na tenisistę, oczywiście dla dobrego samopoczucia nie wchodząc w meritum problemu. Na żadnym z głównych i – oczywiście – szalenie niezależnych portali nie znalazłem choćby próby merytorycznej odpowiedzi na kwestie podniesione przez Janowicza. Dobrze pasuje tu cytat z Nowego Testamentu (Dz 7, 57):
A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem.
Cóż tak zdenerwowało naszych znanych z żarliwego obiektywizmu dziennikarzy i publicystów? Ano to, że „Jerzyk” wypalił pod wpływem emocji, co myśli o naszych dziennikarzach sportowych, systemie szkolenia tenisowego, sponsoringu i ogólnie podejściu do tenisa szeroko pojętych „władz”. Nie omieszkał również dotknąć szarej, krajowej, politycznej rzeczywistości:
Jesteśmy krajem, w którym nie ma absolutnie żadnych perspektyw (...). Studenci studiują tylko po to, żeby z tego kraju wyjechać. Trenujemy gdzieś po szopach, i to nie tylko w tenisie (...).
Nie jestem zwolennikiem takiej formy dyskusji o problemach. I nie do końca pochwalam zachowanie Janowicza. Pewnie byłoby lepiej, gdyby omówił te sprawy bez zbędnych emocji, na chłodno, może w jakimś wywiadzie. Natomiast bez wątpienia jestem w stanie zrozumieć jego stan wzburzenia, gdyż, po pierwsze, był zdenerwowany wynikiem meczu, a po drugie, irytowały go pytania dziennikarzy, którzy mają takie pojęcie o tenisie w Polsce, jak pani z warzywniaka o hipotezie Riemanna.
Dziennikarze chcą sukcesów, tylko nie za bardzo wiadomo, skąd te sukcesy mają się brać. Pewnie z budowanych przez Pana Premiera „Orlików”... Założę się, że większość tych dziennikarzy nawet nie stała obok kortu, na którym trenują młodziki czy juniorzy. Ciekawe, czy którykolwiek z nich spróbował wyśledzić swym argusowym okiem, z jakimi problemami stykają się rodzice utalentowanej młodzieży i sama młodzież, która chce coś osiągnąć? Jakoś nie zauważyłem artykułów, które opisywałyby wariackie dla statystycznego Kowalskiego ceny kortów odkrytych (o halach i „balonach” nawet nie mówię), brak wyławiania talentów i wyszukiwania dla nich sponsorów czy też praktyczne nieistnienie szerszej myśli trenerskiej i dalekosiężnej (a w zasadzie jakiejkolwiek) strategii PZT.
Taki to w Polsce mamy dziwny system. Żaden przedsiębiorca, o państwie nie wspominając, nie da złamanego grosza na rozwijającego się młodego sportowca. W kapitalizmie „normalnym”, chcąc coś osiągnąć, prywatna firma, ale też i państwo, podejmuje pewne ryzyko inwestując w człowieka czy technologię. Natomiast w kapitalizmie „swojskim” nikt nie zamierza żadnego ryzyka ponosić. Ciekawi mnie, czy ktoś słyszał u nas o tzw.
scouts, czyli poszukiwaczach talentów sportowych? Czy ktokolwiek widział taką osobę na dowolnym poziomie rozgrywek młodzieżowych w dowolnej dyscyplinie? Dopiero, kiedy jakimś cudem talent zawodnika zostanie dostrzeżony na arenie międzynarodowej, wtedy pojawia się mnóstwo chętnych do jego sponsorowania, jak również wielu ojców sukcesu, łącznie z najwyższymi władzami państwowymi. Dlatego całkowicie rozumiem irytację Janowicza, który przecież sam przez to wszystko przeszedł. Nikt nie podał mu pomocnej dłoni, a na turnieje jeździł tylko dlatego, że jego rodzice zainwestowali kupę własnych pieniędzy. Doszedł tu, gdzie jest, bez żadnego wsparcia z zewnątrz. Absolutnie żadnego.
Ale dziennikarze chcą wiedzieć, czemu się nie udało wygrać...