niedziela, 1 lutego 2015

Rozrywki — towar luksusowy w obecnej Polsce

Niestety z każdego centymetra przestrzeni publicznej płyną oznaki, jakim to przyjaznym obywatelowi i rodzinie krajem jest obecna Polska. Weźmy chociażby przykład rozrywek, które nawet najbardziej spracowanym niewolnikom są potrzebne, żeby złapać oddech przed kolejnym tygodniem harówki na podatki, ZUS i inne daniny dla naszego kochanego aparatu rządzącego.

Idziemy do kina. Niech nawet będzie, że jedynie we dwoje. Wybieramy seans, podchodzimy do kasy, a tutaj czeka nas dość nieprzyjemna niespodzianka. Okazuje się bowiem, że jeśli nie uzbieraliśmy jakichś specjalnych kodów, papierków od cukierków czy punktów lojalnościowych (w przypadku których trzeba wydać 1000 zł, żeby „odzyskać” 10 zł), to same bilety będą nas kosztować minimum 50 zł. Czyli tak z grubsza statystyczny Kowalski musi harować pół dnia, żeby mógł potem przez 2 godziny wpatrywać się w akcję na wielkim ekranie. Powiedzmy to komuś z dowolnego cywilizowanego kraju - gwarantuję, że będzie mu ciężko uwierzyć.

Ale przecież skoro cały tydzień siedzimy w pracy, to przynajmniej w weekend chcielibyśmy zażyć nieco ruchu. A skoro na przykład mieszkamy niedaleko gór, a dodatkowo mamy zimę, to może by tak wybrać się gdzieś z całą rodziną na narty? Sprawdźmy zatem, czy nas stać.
Przyjmijmy, że jedziemy czteroosobową rodziną do przeciętnego ośrodka narciarskiego, na przykład gdzieś w powiecie nowotarskim. Nie będziemy szaleć i żeby było taniej, kupujemy karnety tylko na połowę dnia. Dla osoby dorosłej cena takiego karnetu to minimum (absolutne) 50 zł, dla dzieci (ze zniżkami) 35 zł. W sumie na same karnety wydamy minimum 170 zł. Do tego trzeba doliczyć paliwo, niech będzie tylko na 100 km w obie strony, czyli około 30 zł. Zatem taki wyjazd jest okupiony mniej więcej dwoma dniami zapieprzu przeciętnego polskiego pracownika. Nie wliczam tu już żadnych dodatkowych luksusów typu jedzenie na stoku, bo przecież polski niewolnik może sobie przygotować kanapki i herbatę w termosie na wyjazd, nieprawdaż? A co, może nie może?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz