Czy tylko mnie „Jenny” Edyty Bartosiewicz przypomina klasyczny hit „Jeremy” zespołu Pearl Jam?
Albo mówiąc inaczej – czy „Jenny” nie jest aby bezwstydnym, a do tego kompletnie nieudanym „zapożyczeniem” z wielkiego klasyka grupy ze Seattle?
Po pierwsze – spójrzmy na daty. „Jeremy” pojawił się na płycie Ten z 1991 roku. Utwór „Jenny” pochodzi z albumu Dziecko z 1997 roku, czyli powstał później.
Po drugie – zbieżność tytułów. Oczywiście nie bezwzględna, ale dlaczego Bartosiewicz wybrała akurat imię Jenny, choć przecież miała mnóstwo polskich imion do dyspozycji. A jeśli już tak bardzo mierziła ją myśl o swojsko brzmiącej Jadzi, Julii czy innej Joli, czemu spośród tylu anglojęzycznych imion wybrała akurat nieszczęsną Jenny?
Po trzecie – warstwa tekstowa. Ujmując to w nieomal bluźnierczym skrócie, „Jeremy” opisuje historię piętnastoletniego chłopca, który ze względu na niezrozumienie ze strony rówieśników i rodziców postanawia sobie strzelić w palnik na oczach klasy ze skutkiem śmiertelnym. Natomiast „Jenny” najprawdopodobniej jest – a to niespodzianka! – o kilkunastoletniej dziewczynce, której nie rozumie otoczenie, między innymi matka. Nota bene, nawet na trzeźwo dość trudno jest zrozumieć, o co w tym tekście Edycie Bartosiewicz tak naprawdę chodzi...
Po czwarte – obraz. Oczywiście teledyskowi polskiemu mniej więcej tak samo daleko do finezji i jakości amerykańskiego „oryginału” jak Fiatowi Panda do Bugatti Veyron, niemniej jednak podobieństwa są widoczne na pierwszy rzut nawet kompletnie niewyćwiczonego oka. Jenny nieomal małpuje (oczywiście na miarę swoich możliwości...) zachowanie Jeremy'ego – bazgranie i kreślenie, nerwowa gestykulacja, zrzucanie przedmiotów. Z kolei Edyta Bartosiewicz kopiuje gesty i mimikę Eddiego Veddera – spojrzenia podczas przejazdów i najazdów kamery, kierowanie oczu do góry przy lekko opuszczonej głowie, spoglądanie przez rozpuszczone włosy. Generalnie, jeśli spuścimy zasłonę milczenia na drobne „niedociągnięcia” polskiego teledysku, cała konstrukcja piosenki do złudzenia przypomina utwór „Jeremy”.
Z tego wynika, że klasyka Pearl Jam oddziałuje tak silnie na innych artystów, że pozostają pod jej nieustannym wpływem, nawet tworząc własne utwory, a także, że nasi artyści prawdopodobnie jakimś szóstym zmysłem wyczuwają, jakie tematy warto poruszać w swoich tekstach, aby przyciągnąć fanów.
Albo mówiąc inaczej – czy „Jenny” nie jest aby bezwstydnym, a do tego kompletnie nieudanym „zapożyczeniem” z wielkiego klasyka grupy ze Seattle?
Po pierwsze – spójrzmy na daty. „Jeremy” pojawił się na płycie Ten z 1991 roku. Utwór „Jenny” pochodzi z albumu Dziecko z 1997 roku, czyli powstał później.
Po drugie – zbieżność tytułów. Oczywiście nie bezwzględna, ale dlaczego Bartosiewicz wybrała akurat imię Jenny, choć przecież miała mnóstwo polskich imion do dyspozycji. A jeśli już tak bardzo mierziła ją myśl o swojsko brzmiącej Jadzi, Julii czy innej Joli, czemu spośród tylu anglojęzycznych imion wybrała akurat nieszczęsną Jenny?
Po trzecie – warstwa tekstowa. Ujmując to w nieomal bluźnierczym skrócie, „Jeremy” opisuje historię piętnastoletniego chłopca, który ze względu na niezrozumienie ze strony rówieśników i rodziców postanawia sobie strzelić w palnik na oczach klasy ze skutkiem śmiertelnym. Natomiast „Jenny” najprawdopodobniej jest – a to niespodzianka! – o kilkunastoletniej dziewczynce, której nie rozumie otoczenie, między innymi matka. Nota bene, nawet na trzeźwo dość trudno jest zrozumieć, o co w tym tekście Edycie Bartosiewicz tak naprawdę chodzi...
Po czwarte – obraz. Oczywiście teledyskowi polskiemu mniej więcej tak samo daleko do finezji i jakości amerykańskiego „oryginału” jak Fiatowi Panda do Bugatti Veyron, niemniej jednak podobieństwa są widoczne na pierwszy rzut nawet kompletnie niewyćwiczonego oka. Jenny nieomal małpuje (oczywiście na miarę swoich możliwości...) zachowanie Jeremy'ego – bazgranie i kreślenie, nerwowa gestykulacja, zrzucanie przedmiotów. Z kolei Edyta Bartosiewicz kopiuje gesty i mimikę Eddiego Veddera – spojrzenia podczas przejazdów i najazdów kamery, kierowanie oczu do góry przy lekko opuszczonej głowie, spoglądanie przez rozpuszczone włosy. Generalnie, jeśli spuścimy zasłonę milczenia na drobne „niedociągnięcia” polskiego teledysku, cała konstrukcja piosenki do złudzenia przypomina utwór „Jeremy”.
Z tego wynika, że klasyka Pearl Jam oddziałuje tak silnie na innych artystów, że pozostają pod jej nieustannym wpływem, nawet tworząc własne utwory, a także, że nasi artyści prawdopodobnie jakimś szóstym zmysłem wyczuwają, jakie tematy warto poruszać w swoich tekstach, aby przyciągnąć fanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz