czwartek, 13 kwietnia 2017

Zrównoważony (niedo)rozwój

Ostatnio zaciekawiło mnie głębiej pojęcie zrównoważonego rozwoju, gdyż miałem okazję zapoznać się z jego bezpośrednim zastosowaniem nieomal osobiście i za Chiny ludowe nie byłem w stanie zrozumieć, czym się ono różni od starego, dobrego komunizmu obleczonego dla niepoznaki w szaty neoliberalizmu (?).

Ale zacznijmy ab ovo, czyli od definicji. We wszechwiedzącej Wikipedii pod hasłem „Zrównoważony rozwój” dowiemy się, że jest to doktryna ekonomiczna, która zakłada utrzymanie jakości życia na poziomie, na jaki pozwala obecny poziom rozwoju cywilizacji. Brzmi nieco tajemniczo. Całe szczęście podana jest również inna definicja, nieco łatwiejsza do zrozumienia dla zwykłego zjadacza chleba: jest to taki rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą zostać zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie. Ponadto napisano, że

doktryna zrównoważonego rozwoju dąży do sprawiedliwości społecznej poprzez między innymi ekonomiczną i środowiskową efektywność przedsięwzięć zapewnioną między innymi przez ścisły rachunek kosztów produkcji, rozciągający się również w bardzo złożony sposób na zasoby zewnętrzne.

Uff! Teraz należy z uwagą zastanowić się nad konsekwencjami tych założeń. Ktoś skądś doskonale wie, jakie będą potrzeby przyszłych pokoleń i zmusza nas do ograniczenia się na rzecz tych – delikatnie mówiąc – mglistych mrzonek. Lecz własny rozwój należy ograniczyć nie tylko ze względu na zapewnienie świetlanej przyszłości naszym dzieciom, wnukom i prawnukom, ale również współobywatelom.

Teraz czas na przykład z życia wzięty. Jeden z moich znajomych współpracujący na zasadzie podwykonawstwa z dużą firmą na początku roku dowiedział się, że zatrudniająca go firma wprowadza zasadę zrównoważonego rozwoju jako swój modus operandi. Nie przejął się tym jakoś szczególnie do momentu, gdy okazało się, że w porównaniu do zeszłego roku zaczął otrzymywać znacząco mniej zleceń. Zaniepokojony tą sytuacją rozpoczął korespondencję z pracodawcą, aby dowiedzieć się, jaki jest tego powód – czy może standard jego usług jest niesatysfakcjonujący albo jego cennik jest zbyt wygórowany itp. Otrzymał odpowiedź, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że firma jest bardzo zadowolona z jego pracy, jednak ze względu na fakt, że nie jest jedynym podwykonawcą, którego zatrudniają, wobec faktu wdrożenia polityki zrównoważonego rozwoju postanowili rozdzielać zlecenia mniej więcej po równo na wszystkich podwykonawców. Oznacza to, że firma postanowiła narzucić swoim podwykonawcom pewien limit finansowy, na który muszą się zgodzić. Nieistotne stało się kryterium ceny i jakości, lecz ilości.

Czy nie brzmi to złowrogo znajomo? Czy nie mieliśmy już do czynienia z takim podejściem w nieco innym wydaniu? Czy nie jest to pogrzeb właściwej dla każdego człowieka chęci rozwoju we własnym tempie i według własnej koncepcji? I czy nie jest do gwóźdź do trumny ludzkiej kreatywności?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz